Cztery lata (bloga) – poważny wiek! 🙂 Czterolatek – taki osobnik, to już zdecydowanie wie, co lubi jeść, a czego nie. I tematyka konkursu urodzinowego właśnie będzie taka!
Zasady są krótkie:
1. Napisz komentarz pod tym postem blogowym opisując swoje danie dzieciństwa – może być w kontekście najpiękniejszego wspomnienia kulinarnego lub wprost przeciwnie – najbardziej znienawidzonego dania.
2. Zapisz się na bluespoonowy newsletter
Nagrody:
Jury przyzna jedną nagrodę za najciekawszą odpowiedź na konkursowe pytanie.
Zwycięzca otrzyma zestaw nagród: deskę do krojenia w kształcie domku z serduszkiem od Fandoo, plakat (do wyboru) od Lemon Ducky oraz stempel do ciastek i pastelowe szpatułki od MOKKAmint.
Wysyłka nagród do zwycięzcy tylko na terenie Polski, realizowana przez fundatorów nagród.
Poznaj fundatorów nagród: Fandoo | Lemon Ducky | MOKKAmint
Terminy
Konkurs trwa od 5.03 do 17.03 (włącznie) 2015 roku.
Zwycięzca zostanie ogłoszony do 24.03 na łamach bloga Blue spoon.
Piszcie więc… o tych buraczkach, których nienawidziliście i były horrorem, a teraz je uwielbiacie. O tych pierogach z jagodami lepionymi przez ukochaną Babcie. O tej oranżadzie w proszku wyjadaną (brudnymi) paluchami z papierka. O gumach Donald przywożonych przez wujka z magicznej ‚zagranicy’. O kanapkach, którymi zamienialiście się na podwórku bo mama Jacka robiła te najpyszniejsze (a Wasza uparcie ze znienawidzoną sałatą). O rosole, w którym pływały takie straszne oka. Zabierzcie nas w odległe czasy Waszego dzieciństwa kulinarnego 🙂
A na facebookowym profilu toczy się drugi konkurs urodzinowy (klik) a właściwie to pierwszy, bo zaczął się wcześniej. Zapraszam również do udziału w nim i czekam na Wasze zgłoszenia!
—
Dziękuję wszystkim za udział w zabawie. Nagroda trafia do Łucji za wspomnienie letniego dnia z babcią Irenką. Gratulujemy!
Jak już wspomniałam, najlepsze smaki, to te najbardziej proste – zupa mleczna z bułką w środku – najlepszy smak mojego dzieciństwa. 😉
W przeciwieństwie do teraźniejszości, kiedyś byłam niejadkiem, w szczególności nie lubiłam (lub kiedyś: nie lubiałam) nic, co było w formie płynnej. Babcia, jak wszystkie Czarodziejki, umiała mnie zawsze jakoś do jedzenia przekonać. A to kupowała miski z obrazkami na dnie i robiła zupy tak gęste, że musiałam zjeść całe, żeby zobaczyć koguta na dnie a to tworzyła obrazy ze śmietany na pomidorówce, że chciało się je jeść.
Najbardziej jednak pamiętam zupę-deser, której przepis poznałam dopiero po 18 latach 😉 jest strasznie słodka, strasznie kaloryczna i strasznie pyszna. Niby Nic, a jednak Coś.
Zupa Nic – rzadki budyń na żółtkach z piankami z białek, które wcześniej ubite z cukrem na sztywno obgotowywały się w mleku 🙂 do mleka później dodaje się Całkiem Sporo Cukru i żółtka, po czym zagotowuje, aż powstanie kremowa, bladożółta masa mleczno-jajeczna, którą potem zalewa się pianki.
Nie robię tego deseru często, ale kiedy już robię – wiem, że Babcia mnie obserwuje.
To ja może odpowiem na powyższe pytania wpisem na moim blogu (co prawda sprzed dwóch i pół roku, ale akurat idealnie wpisuje się w ramy konkursu). Zapraszam więc w świat smaków mojego dzieciństwa i księgi- Kuchni Polskiej- w której od najmłodszych lat się zaczytywałam! http://gochagospocha.blox.pl/2012/07/Pierogi-leniwe.html.
Moim ulubionym daniem (po co przypominać sobie te nieszczęścia w postaci znienawidzonych potraw) pamiętającym dzieciństwo i pozostającym do dziś jednym z No. 1 jest kasza gryczana ze szpyrkami!. Prosto i smacznie, kto by się tam w młodości przejmował kaloriami czy nie daj boziu cholesterolem. Po prostu babcia (bądź mama) gotowały kaszę gryczaną, a do tego na patelni smażyły boczuś czy też inne podobne temu takie pokrojony w kosteczkę, następnie wymieszały na talerzyku i zajadaj się dziecko póki możesz bo wszyscy Ci wyjedzą.
Smak nie zapomniany.
P.s. (Jakoś nigdy nie miałam odwagi popić tego szklanką mleka-maślanki, jak tradycja nakazywała…).
jajecznica! pamiętam ją z dzieciństwa i tęsknię za smakiem. a może za dziadkiem? bo tylko on potrafił ją przygotować. wbijał jajka na małym ogniu i delikatnie zaczynam mieszać – na początku tylko białka a po chwili żółtka. jajecznicę podawał jeszcze płynną. obłędny smak! przez lata było to moje ulubione danie. niestety wraz ze śmiercią dziadka – umarła płynna jajecznica. Nikt z nas – ani rodzice ani ja – nie potrafimy jej przygotować tak by dało się zjeść.
Mój dziadek też robił taką jajecznicę. I ja też żółtka mieszam na końcu 🙂
Nie zapomnę nigdy smaku świeżo upieczonego chleba w piecu kaflowym posmarowanego ręcznie zrobionym masłem babciej roboty. Babcia często dawała sobie pomagać i mogłam razem ze swoim kuzynostwem i rodzeństwem na zmianę ubijać w maślniczce masło. Tego smaku już nie da się odtworzyć. Śmietana jest już inna i masło nigdy nie wyjdzie takie jak kiedyś. Zresztą wszystko co babcia przygotowała smakowało najlepiej.
Ze złych przygód kulinarnych pamiętam zieloną szkołę w Niemczech. Podali nam tam na obiad szpinak zmiksowany jak dla malutkiego dziecka. Od tamtej pory nie mogę spojrzeć na niego, a wiele osób bardzo sobie chwali i wiele ciekawych i wyglądających na smacznych przepisów można znaleźć. Mimo to szpinak to zmora dzieciństwa…
Myślę, myślę i wiem! 😀
Otóż ostatnio spotkałam koleżankę z lat dzieciństwa. Kiedyś byłyśmy nierozłączne, mieszkałyśmy w jednym bloku, bawiłyśmy się w jednej piaskownicy. I przypomniała mi coś bardzo zabawnego.Otóż jak od razu mnie zobaczyła mówi że przypomniało jej się coś z dzieciństwa. Codziennie w porze obiadowej by nie tracić żadnej cennej minuty na podwórku wystawałam po oknem i wołałam MAMOOOO, MAMOOO!!! Moja mama wystawiała głowę przez okno a ja do niej zrób mi kanapkę z masłem i pomidorem 😀 Haha i tak całe wakacje! I tak sobie teraz myślę że to właśnie było danie mojego dzieciństwa! Nic wydziwnionego, coś zajebiście smacznego, coś co można było wziąć na wynos na podwórko ( w woreczku rzucane 2 bułki z pomidorem z okna z 2 piętra 😀 ) Coś co do dziś uwielbiam i czego mam sentyment. Z resztą każdy z rodziny kojarzy mnie z bułką z pomidorem bo będąc na wakacjach u dziadków to było codzienne moje danie śniadaniowo-kolacyjne 😀 Dobrze że babcia miała swoje pomidory bo by chyba zbankrutowała Haha 😀 Także pamiętajcie Bułka z masłem i pomidorem RULEZZ 😀
oj niejadkiem to bylam zdecydowanie. cale rodzenstwo, kuzynostwo itd juz biegalo i sie bawilo a ja dalej siedzialam i meczylam ta pomidorowa, kotleta czy cokolwiek na talerzu bylo. mimo to jest jedna rzecz(w dwoch wersjach) ktora zawsze zajadalam w ogromnych ilosciach! najzwyklejsze placuszki z jablkiem posypane cukrem pudrem! dlaczego w dwoch wersjach? poniewaz dwie osoby te placuszki robily, jedna byla Mama kolezanki jak jezdzilam na dzialke(placuszkami ciezko nazwac bo byly olbrzymie! przynajmniej tak zapamietam i tutaj odkrycie mojego zamilowania do tej potrawy sie rozpoczela) no i drugie te wazniejsze robione przez Babcie. i te zawsze beda najlepsze, malukie z duzymi kawalkami jablka mniam mniam mniam, az musze odwiedzic Babcie 😉
Och smaki dziecinstwa kiedyś znienawidzone – zupa pomidorowa, ogórkowa, szczawiowa lub ukochane jak budyń z sokiem, kasza manna z sokiem. Generalnie byłam niejadkiem uwielbiałam słodycze, ciasta, placki ale jest jedna potrawa, która do dziś straszy mnie a mianowicie Placki z jabłkami. Jak byłam mała w przedszkolu obowiazkowo dwa-trzy razy w tygodniu były. Tak mi się objadły, że widząc je dostawałam dreszczy. Najgorsze jednak było to, że nie wolno dzieciom wstać od stolika dopóki wszystko nie zniknęło z talerza. Męczyłam się dopóki nie wpadłam na pomysł chowania nieszczęsnych placków. Nie zdradzę wszystkich kryjówek 😉 powiem tylko, że czasem były to buty, kieszenie a nawet..
pst aż wstyd się przyznać. :-). A mama ciągle się dziwiła czemu mam takie tłuste plamy na ubraniach.
Budyń z sokiem… rozczuliłam się 🙂
Ulubiony smak dzieciństwa? Zdecydowanie wafelek „Sękacz”. Kupowany niedaleko domu, wyłącznie na wyjątkowe okazje. W latach 60tych, gdy wchodziło się do piekarni, zniewalał zapach świeżych wypieków. Pieczywo, ciasta były doskonałe, bez sztucznych dodatków i konserwantów. W naszej rodzinie hitem był wafelek „Sękacz”. Okrągły, w środku wypełniony kremem kakaowym, z zewnątrz oblany czekoladą. Razem z siostrą trzymałyśmy wafelki owinięte srebrną folią, a rodzice kupowali kawę „Orient” mieloną na miejscu, w piekarni. Na samo wspomnienie tych dni pojawia się uśmiech na twarzy. 🙂 Chyba jutro się skuszę i spróbuję je sama przygotować… 🙂
Wstyd się przyznać ale ja chyba nigdy nie jadłam sękacza?
Świetny konkursik i do tego ze wspomnieniami, rozczuliłam się bo niebawem rocznica śmierci mojej Ukochanej Babci Marysieńki , to tak od razu moje myśli poszybowały w tę stronę i łezka się zakręciła w oczku z czułości , bo to Wspaniała Osoba była – Jedyna taka 😉 <3 . Pamiętam to jak dziś , niestety nie da się odwzorować idealnie tego smaku bo nie posiadam pieca węglowego z taka blachą , kombinuje na grilu – nie to samo ,ale namiastka dzieciństwa i wspomnienie Marysieńki jest . Babcia robiła własnoręcznie makaronik – ciasto ( zawsze mąką mnie sypnęła i ciastem maznęła ) , potem wałkowanie , i krojenie , na lnianej czy bawełnianej szmatce rozsypywała go i tak sobie sechł , przewracała i mnie odganiała bo zawsze podjadałam go takiego surowego (chętna do pomocy ogromnie byłam ) oo mniam mniam . Zanim wszystko pokroiła to niby Jej zostawały kawałki , i wtedy kładła te paski ciasta na blachę pieca i piekły się placki ( podobne do macy ) oo i ten zapach unoszący się po całym mieszkaniu oo mniam mniam już na nie smaka mam . Takie to moje najwspanialsze danie było – placki z ciasta makaronowego na blaszce pieca węglowego pieczone , wzdymane i bomblowane . Wiadoma sprawa jak makaronik to do tego rosołek własnie taki z oczkami i zieloną pietruszką, która pływała wszędzie a ja nią wokoło talerz dekorowałam i ochrzan za to dostawałam i musiałam go jeść z zamkniętymi oczami i z zaciśniętymi zębami,fuuuj nie lubiłam go i te wstrętne oczka oblepiające usta jak świeczka ( choć nie wiem jak to jest ze świeczką na ustach ale takie skojarzenie me było ), ble ble okropieństwo , no ale znosiłam to twardo bo placki zawsze wcześniej były i tak nęciły i kusiły że o wstrętny rosołek z makaronikiem prosiłam . Nie ,nie teraz to inna sprawa wiadomo pietruszka to podstawa i o dziwo powiem Wam , że moje Dzieciaki uwielbiają ten zielony stan , szpan i do wszystkiego ją dodajemy, wszystko pietruszką posypujemy a z oczkami już problemu nie ma ? , czemu bo nie ma już tłustych kurek – staram się wybiegane kupować i tłusto nie gotować , więc rosołek wszyscy z apetytem zajadamy ku uciesze mamy i taty , ba i makaronik sami robimy ( Babcia mnie nauczyła ,a nauka nie poszła w las ) i tez się przy tym odlotowo bawimy i opowiadamy – wspominamy dawne czasy. Takie oto Nasze Rarytasy Wspomnieniowe i Smakowe z Dzieciństwa mego barwnego nie zawsze smakowitego . Na koniec dodam jeszcze oczywiście Najwspanialsze życzenia 100 lat 100 lat … Samego Naj naj Naj i następnych wielu magicznych 4 😉 <3 Beata Tarchuł
Teraz można spotkać Wafelek „Sękacz” firmy Wisła. Jednak w smaku to nie to samo. 🙂
Moje smaki z dzieciństwa…Są, te ulubione i mniej lubiane:-).Może zacznę o tych mniej lubianych, które zapadły mi w pamięci dzięki wspaniałej pani z przedszkola.” Kapuśniak”-moja zmora. Kwas z kapusty wyżerał mi skórę na brodzie, a pani pasła mnie z uśmiechem jokera, wmawiając, że to zdrowe, że to smaczne. Nie mogę zapomnieć o kluskach ziemniaczanych, które „rosły” mi przełyku. Niestety uprzedzenie jest tak silne, że moje dzieci na pewno takich dań nie zasmakują w domu rodzinnym:-). Rozmarzyłam się, natomiast myśląc o tym, co było smaczne, pachnące. Uwielbiałam, jak mamuśka „kręcąc” ciasto pozwalała sczyścić miskę, albo jak robiła pyszne kanapki z pomidorem i cebulką. Kiedyś to były pomidory, można było je pochłaniać niczym jabłko. Pamiętam smak mortadeli i chrupiącej piętki od chleba. Mogłabym tak wymieniać i wymieniać. Na szczęście moich rodziców, byłam dzieckiem, które lubiło jeść (pozostało mi to niestety do tej pory) i cieszę się z tego ogromnie, bo zaznałam cudownych smaków, które dzisiaj nie zawsze jest się w stanie odtworzyć. Mniam , mniam idę coś przekąsić:-) Pozdrawiam
mam w pamięci dania, których smaku nie potrafimy już odtworzyć… pozostało z nami wspomnienie… wspomnienie spracowanych dłoni babci zagniatających kolejne pierożki i wspomnienie ich smaku… smaku farszu z wieprzowych płuc… brzmi strasznie? pewnie nie jedna osoba się właśnie krzywi czytając, że można mieć sentyment do takiego smaku… dla mnie jest to jednak smak dzieciństwa, smak wyczekanych pierożków babci, jej specjalności… babcia potrafiła zrobić coś z niczego, nigdy nie marnowała żadnego kawałka mięsa… pewnie w ten właśnie sposób powstał pomysł na wykorzystanie płuc w postaci farszu… płucka z boczkiem i cebulką, doprawione dużą porcją czarnego świeżomielonego pieprzu i majeranku… cudo…
do tej pory pamiętam minę przyszłego szwagra, którego babcia uraczyła pierożkami… zajadał się dopóki nie poznał ich składu… a potem? przełknął własne uprzedzenia razem z kolejnym kęsem pysznego pieroga 🙂
Mam wiele wspomnień z dzieciństwa dotyczących jedzenia.
Większość z nich jest przyjemna ale zdarzały się jedzeniowe traumy…
Nie zapomnę pierwszego nocowania u babci, na śniadanie boskiego kakao w „kubku z panienką” i jajecznicy… ze skwarkami niestety, które wywołały rzęsiste łzy w moich oczach… i nie znoszę ich do dziś!
Były tez ciasteczka owsiane, takie gotowane w garnku. Czekoladowa masa i płatki, wymieszane i wykładane łyżka na talerz… i to oczekiwanie aż masa zastygnie… to był pierwszy smakołyk jaki mogłam w domu przygotowywać sama, ubóstwiam po dziś dzień!
Była też pascha, długie ucieranie w makutrze na zmianę z mama, podjadanie maczanym palcem, masy serowej, a potem gaza, kamulec do obciążenia i wędrówki do ogródka, bo tam stał wielki gar paschy, po łychę tegoż przysmaku 🙂
Tymi smacznymi wspomnieniami pozdrawiam cieplutko!
Najgorsze danie dzieciństwa, postrach wszystkich dzieci w przedszkolu, które trwożliwie szeptały sobie podczas zabawy: „dziś czarna zupa…!” – „Nieprawda, wichlesz! (czyli kłamiesz-gwara śląska w naszym przedszkolu była na porządku dziennym;)” – „Aneta mówiła! (Aneta miała ciocię kucharkę w przedszkolnej kuchni, więc i dostęp do ‚menu’;)”
A później przy stolikach, na widok szarawej brei w talerzach gremialne „błeee! Czarna zupa!”
Dopiero po wielu latach uświadomiłam sobie, że czarna zupa to po prostu krupnik;) tylko kasza níe była wypłukana!
ej…straszycie mnie tą czarniną w przedszkolu! już chyba drugi komentarz o czarnej zupie! brrrr ! 😉
Mój smak z dziecinstwa? Zupa gotowana pod okiem babci w półlitrowym ‚kufelku’. Na kogutku, z młodymi liśćmi kapusty, botwinką, toną koperku i zacierkami produkcji babcinej. I… ona mi smakowała 😀
Moje ulubione danie z dzieciństwa to zupa NIC mojej Babci i Mamusi :))) Pyszna zupa na bazie mleka, na słodko. Do tego „kluski” z ubitego białka jajka, meeeega pysznie! Muszę sobie niedługo zrobić taką i przypomnieć sobie jak to było kiedyś dobrze być dzieckiem…
Mam dopiero 19 lat więc moje dzieciństwo nie było tak dawno, do dań znienawidzonych mogę zaliczyć czarnine ( zaserwowali nam raz w przedszkolu, a my jako głodne po zabawie dzieci zaczęliśmy ją jeść po czym pani kucharka powiedziała nam co jedliśmy, teraz wydaje mi się że to była ciemna zupa owocowa a kucharka zrobiła nam niezły żart ) nie jest to fajne uczucie. Natomiast ulubionym smakiem jest puszysta kasza manna jaką robi moja mama. Najpierw gotuje kaszę manne na mleku, ubija białka z cukrem na puszystą masę, dodaje do niej żółtka i później wszystko przelewa do kaszy i powoli miesza. Gotową kasze zawsze polewa jakimś owocowym sokiem. Nigdzie indziej nie smakuje mi kasza manna. 😉
Jako dziecko byłam strasznym niejadkiem i jedyne co jadłam z przyjemnością to jajka na miękko 😀 I tak oto wyglądało moje wymarzone menu, na śniadanie jajeczko z lejącym żółtkiem, na obiad tak samo i na kolację 🙂 Jednak takie manu było by zbyt piękne, aby było prawdziwe i tak oto we mnie wciskano różnego rodzaju obiadki, typu pierożki ruskie, z których pamiętam jadłam same skórki, bez farszu, polane masełkiem, hehe, racuszki z jabłuszkami- ich zapach pamiętam do dziś, choć smak- ciężko ocenić, bo zlizywałam tylko z wierzchu słodki cukier puder 😀 czy paluszki ziemniaczane, które lepiłam razem z babcią 🙂 Najgorszym daniem z dzieciństwa okazała się zupa nic, niby nic strasznego jednak mdliło mnie na jej sam zapach, ale trzeba było pozjadać kilka łyżek tu za koleżanki z przedszkola, tu za ciocię, która wpadła. Jednak po spożyciu kikuj jej łyżek było mi nie dobrze i nie raz poszło kilka pawi. Z najlepszych dać oceniam zdecydowanie te jajeczne, z lejącym się żółtkiem, czyli jajka na miękko, gdzie w żółtku maczałam kromeczkę chlebka i do buźki, no i sadzone, gdzie nie obeszło się bez wybuchu wulkanu :).
Pamiętam ten dzień jakby to było wczoraj. Spędzałyśmy z siostrą dzień u Babci Irenki…miałam kilka lat i było przed południem. Idealna pora na drugie śniadanie. Ciepłe, piękne lato. Babcia wyszła za dom, do ogródka warzywnego i zerwała cudne, dojrzałe, czerwone pomidory. Ukroiła nam po dwie duże (i baaardzo grube) kromki chleba, posmarowała masłem i nałożyła plastry tychże pomidorów. Lekko posoliła i kazała jeść. Pierwszy raz w życiu smakowałam pomidora. Był soczysty, kwaskowaty, lekko słony i idealnie zgrał się z masełkiem. Nigdy później nie jadłam lepszych… Tak proste i tak smaczne. Do tej pory, gdy przywołam to wspomnienie, moje ślinianki wariują
Kurczę, ja byłam zawsze obżartuchem i wszędzie było mnie pełno, co spowodowało, że kulinarnych dań miałam kilka w każdym domu, gdzie się znalazłam. U babci, pamiętam, wyjadałam po kryjomu farsz na pierogi ruskie, który cierpliwie czekał na obatulenie cienkim ciastem, które nigdy się nie rozpadło w trakcie gotowania, a było cudownie delikatne! matko boska, co to były za pierogi! Z ziemniakami, twarogiem, posypane majerankiem, a po wielu wielu latach, babcia odważyła się i do receptury dodała jeszcze czubrycę zieloną.
U Wujka, ulubionego wujka, z racji jego kulinarnego beztalencia, dostawałam kanapki z jabłkiem posypane cukrem. Dziwaczny to był smak, ale jakoś bardzo mocno kojarzył mi się z Jego domem i ciepłem, które mi ofiarował.
U Dziadka pojawiała się zawsze rano na śniadanie jajecznica, ale taka fest! Z przytupem! Z podsmażonym słonym boczkiem, dużą ilością masła i soli. Miałam dość jedzenia na cały dzień.
A u Mamy, jak to u Mamy, smakowało przecież wszystko! Oczywiście uświadomiłam to sobie, jak zaczęłam chodzić na obiady do Teściowej.. wiadomo. Pamiętam, że Mama robiła (jak miała czas i składniki) finezyjne piętrowe kanapki. Serek, polędwiczka, jajko, sałata, pomidor, a na pomidorze czubek majonezu. Rety, orgia smaku!
A Ciotka na święta, nie wiem jak Ona to robiła, ale zawsze miała pomarańcze!!
Najlepszym smakiem z dzieciństwa dla mnie był blok czekoladowy.W tamtych czasach nie było tylu słodyczy,więc blok był nie lada rarytasem.Pamiętam sprzedawany był w kostkach i mama od razu musiała podzielić po równo pomiędzy mną,a moim rodzeństwem,bo dochodziło wręcz do bójek.A ten smak czekoladowy mniam mniam.Tak piszę,że aż naszła mnie ochota,by znów samodzielnie zrobić.Potrzebne jest do tego mleko w proszku-kolejny najlepszy smak dzieciństwa:)Pamiętam skradanie się w nocy na paluszkach,powolne otwieranie szafki w kuchni,żeby broń Boże nie zaskrzypiała i wyjadanie łyżeczką.Rano gniew mamy,bo dla młodszej siostry brakło mleka.A jak się fajnie kleiło do podniebienia!Ten smak!Do dziś pamiętam i pewnie do końca życia nie zapomnę.Szkoda,że mój syn w dzisiejszych czasach nie będzie takich wspomnień miał.
Na pewno takim daniem, potrawą z dzieciństwa, która zapadła mi w pamięć i przywołuje najpiękniejsze wspomnienia jest świeży, okrągły, zelechowski chleb z kremowym, smietankowym masłem i pieknymi, czerwonymi pomidorami z ogrodu babci. To właśnie ta prosta potrawa budzi we mnie chęć do życia oraz przypomina o beztroskim okresie, spedzonym w miejscu, gdzie czas płynie inaczej…
Jagody prosto z lasu! Można powiedzieć, że miałam je na wyciągnięcie ręki, bo do lasu było jakieś 200 metrów. Cudowne rodzinne wyprawy na jagody… jedna z atrakcji lata… pełne słoiczki, wiaderka, kosze… a po wyczerpującym zbieraniu ulubione pierogi w wykonaniu mojej Mamy… cała byłam jagodowa 🙂 Uwielbiałam ten czas. Może czas wrócić do lasu? 😉
Tyle wspomnień z dzieciństwa, iż niemożliwym jest wybrać jedno… Oczywiście większość z nich zawdzięczam babciom. Pierwsza z nich, która odeszła kiedy miałam 12 lat, gotowała obłędnie. Nigdy nie zapomnę śledzi w śmietanie z cebulką podawanych z tłuczonymi ziemniakami… Był to smak, którego nikomu po babci nie udało się odwzorować… Sama się staram, ale zawsze czegoś brak… Pewnie serca babci… Nie wspomnę już o ryżu z masłem i cynamonem, zapach w całym domu, ryż rozłożony na talerzu, z masłem, którego babcia nie żałowała i przystrojony cynamonem. Dziś już nawet takiego nie robię, bo to już nie będzie to samo… Przecież nikt nie zawoła „Karolinka chcesz ryżu?”… Ahhh… Z opowiadań mamy wiem, że kiedy babcia mieszkała z nami i pytała czy zjem z nią obiad, ja mówiłam: „A co masz?” i wybierałam czy wolę zjeść babciny czy maminy 😉 U drugiej babci (szczęśliwie jeszcze ze mną jest) zawsze spędzałam wakacje. Rano któryś z moich kuzynów biegł do sklepu po chleb, który potem babcia kładła na kamieniu w słońcu. Tego dźwięku krojenia i zapachu nie sposób opisać… Z miodem, z pomidorem czy z masłem… Zawsze smakował, to był nasz zwykły, pszenny bochenek chleba, a wspomnienia tak magiczne i niezapomniane… Cóż bym dała, by choć na chwilę wrócić do tej dziecięcej krainy szczęśliwości 🙂
W dzieciństwie kochałam naleśniki babci z malinowym dżemem mojej mamy i nienawidziłam kluski leniwe polane masłem, które z nie wiadomych mi przyczyn zawsze „rosły” mi w buzi, stawały w gardle i wywoływały niemal odruch wymiotny… Po dzień dzisiejszy nic się nie zmieniło naleśniki nadal kocham, a klusków leniwych nie tykam!
Ale do rzeczy bo to nie tym wspomnieniem się chciałam podzielić… Pamiętam jak dziś miałam może z 6-7 lat, zabawa z kuzynostwem (zapewne w jakiś super statek kosmiczny czy inny pojazd ze starego tapczanu) trwała w najlepsze, aż tu nagle przyszła pora na drugie śniadanie… Trzeba było zejść do kuchni i zjeść (w samym środku gwiezdnej batalii), a na stole same frykasy – pączek z różą oblany lukrem, truskawkowy Danonek i połówka jabłka. Normalnie każde dziecię by się chyba ucieszyło z takiego zestawu, nie? Ale nie ja… Ja zasiadłam za stołem ze skwaszoną, złą i niezadowoloną miną, skrzyżowałam ręce na klatce i oznajmiłam, że nie jestem głodna i że nie będę tego jadła! O, a co! No bo żeby w takiej chwili dziecku zabawę przerywać!? No po prostu się nie godzi! I pewnie jakby mi przed nosem tort czekoladowy postawili to i tak bym była nie zadowolona 😀 Bo żadne frykasy z najlepszą zabawą nie wygrają!
No i w tym oto momencie zrobiono mi zdjęcie (nie pamiętam już kto…) jak tak sobie siedzę naburmuszona przy stole, a przed nosem pączek, jogurt i jabłko… No na prawdę „uroczy” widok – do dziś mi wypominają i się ze mnie śmieją 😀 Chciałam również załączyć wspomniane zdjęcie, ale choć przekopałam wszystkie albumy ze zdjęciami to go nie znalazła… Nie wiem czy jak byłam młodsza (czyt. miałam lat naście) to go nie unicestwiłam… albo ktoś je może gdzieś głęboko schował? No bo w końcu to takie „epickie” zdjęcie 😀
jest kilka takich dań wywołujących we mnie żywe wspomnienia z dzieciństwa. jedno jest jednak szczególne, a to dlatego, że jest wspomnieniem świata, który już odszedł wraz z dorastającymi dziećmi, wyjątkowym ponad 100-metrowym mieszkaniem w starej kamienicy (ach piece kaflowe!) i wraz z moim dziadkiem niestety.
pamiętam, że rodzice moi i kuzynostwa, korzystając z dużego mieszkania dziadków i ich chęci do spędzania z nami czasu, często podrzucali nas na nocowanie. wiadomo, byliśmy zachwyceni. w ciągu dnia, kiedy mieliśmy ochotę na małe co nieco, babcia robiła nam kakao – jedyne właściwe – „z wiatrakiem”. pamiętam nasze radosne oczekiwanie – najpierw sypało się kakao i cukier, czekało aż zagotuje woda, której dodawało się odrobinę i mieszało papkę. potem było czekanie na ciepłe mleko (w trakcie którego próbowaliśmy podjadać słodką, kleistą maź w kubkach) i w końcu – zalewanie i mieszanie!
nie muszę chyba dodawać, że ten smak jest nie do odtworzenia?
Flaczki – dla mnie to koszmar … wielki minus za sam wygląd i zapach …. a jeszcze większy za moją Mamę, która w dniu mojej I Komunii Świętej szczypała mnie pod stołem w uda kiedy nie chciałam zjeść flaczków …. no bo jak przecież to wstyd …. i tak oto jej wstyd stał się powodem dla którego na sam dźwięk słowa flaczki dostaję drgawek ….. ale dość o koszmarach dzieciństwa …. bo pięknych smaków było zdecydowanie więcej i nawet nie wiem od czego zacząć …. może od bez, kruchych, a jednocześnie ciągnących …. tych, które dziadek co czwartek przynosił nam w brązowej torebce z piekarni i które oblepiały nam palce swoją słodyczą … pamiętam jak dziś, ze były obsypane zmielona kawą…. a i jeszcze babcine drożdżówki z jabłkami czy marmolada … jeszcze gorące, parzyły język i podniebienie, a babcia biła nas po pupie ścierką próbując odgonić nas od blaszki pełnej parujących kul:) …. maczki – cukierki czekoladowe obsypane tysiącami kolorowych kuleczek …. siadałyśmy na łące, brałyśmy taki cukierek w dłonie i najpierw obgryzałyśmy słodką posypkę, by później milimetr po milimetrze zjadać ukochaną czekoladkę … a gdy w torebce widać było dno to wsadzałyśmy do niej mokre paluchy i wyciągałyśmy nimi posypkę, która osypała się z cukierków …. dzieciństwo to smak chrupiących jabłek ze starej jabłoni, takich zielonkawych z mnóstwem czerwonych pasków …. takich, których smak czuję do dziś … choć jabłoń dawno się już złamała … to smak agrestu i pokłutych dłoni …. takiego małego, drobnego, a słodkiego niczym ulepek …. to smak krówki, którą Sąsiadka gotowała w wielkim 50 litrowym garze z mleka i cukru, a później częstowała nią okoliczne dzieciaki …. zapomniałabym jeszcze o chałce z kruszonką …. jedzonej z szklanką zimnego mleka …. i pierogach ruskich mojej babci (najlepszych na świecie) …. nie mogę nie wspomnieć o jej zupie ryżowej, której smak czuję nawet teraz w ustach, a mimo wielu prób nie udało mi się go odtworzyć …. oj dzieciństwo wróć:)
Gdy wracam w dziecięce chwile,
Z odpowiedzią się nie pomylę.
Bo te smaki ciągle świeże,
Aż sama w to nie wierzę!
Wspomnienie jeży włoski,
A w głowie już tylko „KOKOSKI” 😀
I obraz mam ciągle w głowie,
Jak deser z mamą robię:
Piekarnik mocno grzeje,
A ze mnie pot się leje.
Ciasto o smaku kakao,
I zawsze było go mało!
Jak już się zrumieniło,
To masło się topiło,
Kakao dodawało,
I cukrem osładzało.
Mama po kuchni biega,
Bo stygnie ta polewa.
Ja kroje ciasto całe,
W kawałki bardzo małe.
W polewie mama macza,
I kokosem obtacza.
Do tego kubek mleka,
Aż szkoda, że czas tak ucieka … 🙁
Oj tak! Ciągle czuję ten smak „kokosków” mojej mamy 🙂 Były deserem nr. 1 wszystkich moich urodzin! Tak tak… dobrze widzicie… tort był wtedy nieistotny 😉 I wszystkie dzieciaki z sąsiedztwa je uwielbiały, nie tylko ja ! 😀 Jak dawno ich nie piekłam – pora to zmienić! 🙂
Same dobrze wiecie, ze na wsi wszystko smakuje inaczej, lepiej. W miastach szuka sie tych smakow w swoich malych ogrodkach, ekologicznych przybytkach czy zaprzyjaznionych sklepikach z produktami od okolicznych dostawcow. Dla mnie smakiem skradzionym z dzieciństwa jest obiad na zsiadlym mleku – wyobrazcie sobie duszny, sloneczny dzien, cala rodzina wraca ze żniw wykonczona, a nagle babcia serwuje cos tak prostego, sycacego i orzezwiajacego, ze zakrawa to o ratunek dla zmeczonego ciala i ducha! Na stole talerz z zsiadlym mlekiem, takim prawdziwym prosto od krowy, ktore szykowane bylo od wczoraj, to posypane szczodrze swiezo zmielonym pieprzem, solą i szczypiorem z ogrodu. Do tego ugotowane, utluczone ziemniaczki przyrumienione na odrobinie oleju i okraszone pokrojona na drobno smażoną kielbasa wlasnej produkcji… Ciezko teraz o zsiadle mleko, bo to kupne zsiadac sie nie chce, a gotowe zsiadle jest mdle. Mam nadzieje, ze kiedyś jeszcze uda mi sie odtworzyc ten niesamowity smak i uklonic sie nisko prostej a mimo to jakze bogatej kuchni mojej babci.
Danie mojego dzieciństwa…pierwsza myśl to bułka pszenna z serkiem waniliowym zajadana w kuchni babci siedzac na malym taborecie i obserwujac jak babcia pichci w swoim fartuszku
Najlepiej bylo kiedy babcia robiła krem do ciasta, mozna bylo oblizac lyzke 🙂
W wakacje była serwowana zupa owocowa z wiśni, ktorej smak nie moge odtworzyc do dzis.
Kasza manna przygotowywana przez moją babcię. Gęsta, tak że można ją kroić. Podawana na talerzu z sokiem domowej roboty lub posypana cukrem i cynamonem. Pychota! Taka samą podaję moim dzieciom. 🙂
Na hasło smaki z dzieciństwa pojawia się w mojej głowie mnóstwo obrazów, które uruchamiają pamięć smakową i czuje, jakbym jadła to wczoraj. Większość z tych smaków, to „niebo w gębie” – morwy zjadane prosto z ziemi, jabłka pieczone u babci na piecu, kogel mogel kręcony na deser, galaretka z bitą śmietaną w niedzielę… i wśród tych miłych podniebieniu wspomnień jest jedno – obiad u cioci. U niej zawsze można było zjeść coś fajnego. I tym razem na patelni robi się coś ciekawego, jeszcze takiego dania nie widziałam – piękny żółty kolor, całkiem fajny zapach, ładnie wygląda… jednak, gdy zapytałam, co to, czar prysł… „Kochani, dziś na obiad jest móżdżek”….. !!!!!!?????? Moja kulinarna ciekawość była ogromna, więc dziubnęłam trochę, ale na tym skończyła się moja przygoda z tym daniem i od tamtej pory całe szczęście nigdy nie widziałam, żeby ktokolwiek to robił. Ale wrażenia niezapomniane… 🙂
Hmm Smaki dzieciństwa … Jakby tak się zastanowić było ich kilka . Z domu pamiętam taty zalewajkę na własnym zakwasie. Musiała być przynajmniej raz w tygodniu. Tą zupę tata robi do tej pory i tak samo jak ja kochają ją teraz moje dzieci. No i rosół z domowymi kluskami. Nikt tak nie potrafi przygotować rosołu jak tata. Dziwne,ale żadne mamy potrawy nie wpadają mi do głowy. Może dlatego,że to głównie tata realizuje się w kuchni 🙂 No i smaki wakacji,wyjazdów do babci i dziadka na południe Polski do Częstochowy. Zawsze była to wielka wyprawa – około 540 km do przejechania naszym groszkowym dużym fiatem. Zawsze po przyjeździe czekała na nas drożdżówka o obłędnie śmietankowym smaku i zawsze idealną kruszonką. Nie zapomnę babcinego ręcznie kręconego kogla-mogla, dziadkowego cudownie doprawionego i wilgotnego pasztetu, młodych ziemniaków z mlekiem zsiadłym i dziadkowej porannej wodzianki.
Miałam to szczęście i nieszczęście, że wychowywałam się na wsi.Nieszczęściem była ta sytuacja, bo dzieci na wsi nie mają dostępu do wielu rzeczy, które dzieci w mieście mają na wyciągnięcie ręki. Będąc dzieckiem bardzo żałowałam, że nie mogę ot tak pójść sobie na dodatkowe lekcje, czy do szkółki baletowej itp. (ależ byłam dziwnym dzieckiem!:D).
Dziś już wiem, że to co dostałam od życia było o wiele lepsze! Bieganie po drzewach, zamarznięty stawek jako najlepsze lodowisko, polne drogi na wycieczki rowerowe i najważniejsze, jedzenie!
Teraz mieszkając w mieście śmieję się, że jestem okrutnie rozpuszczona kulinarnie, właśnie przez wychowywanie się na wsi. Świeże jajka prosto od kurki dziubiącej trawkę, prawdziwe mleko, a latem niezliczone kilogramy owoców prosto z krzaczka/drzewka, młode marchewki, rzodkiewki tylko przetarte rękawem, czy kalarepy obierane zębami, bo po co iść do domu, jak głód złapał w środku zabawy? Wiele bym teraz dała za takie możliwości i za mamine obiadki! Ja i moje rodzeństwo byliśmy dość nietypowymi zjadaczami, naszym ulubionym daniem obiadowym były warzywa! Fasolka szparagowa, marchewka, kalarepa i młode ziemniaki ugotowane razem w ogromnym garze, podawane z masełkiem i bułką tartą, ah… Każda ilość była pochłaniana od razu, czasem (no dobra,prawie zawsze) mama musiała dodatkowo robić za strażnika, żeby tych warzywek zostało dla rodzeństwa, które jeszcze nie wróciło ze szkoły,czy dla taty, żeby miał co zjeść po pracy. A jakiż to był stres „ile dla mnie zostanie”, kiedy samemu wracało się do domu później! 😀 Dziś nadal uwielbiam takie „swojskie” obiadki, ale z warzyw kupionych na straganie to już nie to samo…
Jako dziecko byłam strasznym niejadkiem. Nawet smakowitości robione przez ukochaną babcię dla mnie kilkuletniej były karą. Pójście do przedszkola zaowocowało traumą, która po dziś dzień odbija się echem i niestrawnością na samą myśl. 😉 Mianowicie paniom kucharkom przyszło do głowy karmienie dzieci wątróbką… Dobra wątróbka musi być dobrze przyrządzona, a jak się domyślacie ta przedszkolna obok smacznej nawet nie stała. 😉
Na szczęście z wiekiem i doświadczeniem przyszła też zmiana. Teraz uwielbiam jeść, poznawać nowe smaki i ich nietypowe połączenia, i po prostu delektuję się jedzeniem.
Z miłych kulinarnych wspomnień pamiętam oczywiście babcine pierogi – ulubionymi były ruskie oraz na słodko z truskawkami i jagodami. Pamiętam też pyszne racuchy z jabłkami i makaron z truskawkami. No i wafle przekładane czekoladą.
A sklepowe przysmaki początku lat 90., które utkwiły mi w pamięci, to gumy Donald, Turbo i Hubba bubba oraz cukierki Iryski. Popularne i smaczne było też wyjadanie Vibovitu prosto z papierka. 😉
Wracam wspomnieniami do dzieciństwa, do zapachów i smaków kuchni mojej babci i pierwsze co przychodzi mi na myśl to węglowy piec rozpalony do czerwoności i zapach placków ziemniaczanych pieczonych na tymże węglowym piecu… Zapach niebiańskie aż ślinka cieknie a smak… mmm … na samą myśl zrobiłam się głodna… smak jedyny, nie do podrobienia. Jeśli ktoś kiedyś uraczyć mnie takowym smakiem będę wielbić …
– Moje danie dzieciństwa?
– Domowe przetwory! Tarte buraczki na zimę, konfitury z malin, powidła ze śliwek węgierek, kompoty z truskawek, agrestu, czereśni i wiśni, jagody z cukrem…… i szarlotka z własnych pasteryzowanych jabłek.
Domowe przetwory to moje wspaniałe, dziecięce wspomnienia. Pamiętam, jak każdego roku, w wakacje, wraz z moją kochaną babcią przetwarzaliśmy w ogromnych ilościach owoce i warzywa z własnego ogrodu. Pamiętam, jak siadaliśmy wszyscy razem w ogrodzie i ….obieraliśmy, kroiliśmy, wyciskaliśmy, smażyliśmy i w końcu babcia pasteryzowała w wielkim garnku. Były to dla mnie absolutnie magiczne chwile…., które trwają nadal, gdyż każdego roku napełniam śliczne słoiczki owocowymi i warzywnymi skarbami z własnego ogródka. Babcine przetwory cieszyły mnie i moją rodzinę, gdyż oprócz zdrowych, dojrzałych i obdarzonych naturalną słodyczą owoców, warzyw,
przypraw i ziół, razem z babcią zamykaliśmy w nich kolor lata i aromat wakacji. W zimne i pochmurne dni babcine przetwory przypominały mi o letnim bezchmurnym niebie, na które czekałam wiele miesięcy. Te wyjątkowo świeże, pachnące wiatrem i dojrzałe w pełnym słońcu owoce babcia zamykała w pięknych słoiczkach, aby nawet w najbardziej wietrzny i deszczowy dzień przywołać najmilsze wspomnienia z wakacji. A przygotowywanie domowych przetworów na zimę to były bezcenne chwile.
Bardzo, bardzo dziękuję
No i znowu ucięło mi komentarz
Bardzo dziękuję